Jak uczyć innych szukania informacji?

W temacie: https://pad.hs-ldz.pl/beCl6WDiRVGyN09G4fKyhA

Dużo jest tam na temat zadawania pytań.

Niemniej.

Spotkałem się z sytuacjami, gdy ktoś, kto chce się czegoś dowiedzieć lub nauczyć (a bardziej chyba, gdy niekoniecznie chce, a bardziej musi), zamiast samodzielnie poszukiwać informacji, zaczyna mnie męczyć pytaniami w nieskończoność. Często bardzo podstawowymi.

Często kończy się to po prostu robieniem danej rzeczy za kogoś, bo pytająca osoba wykazuje się całkowitym brakiem umiejętności poszukiwania informacji na dany temat.

Sam kiedyś zablokowałem na Facebooku taką osobę, która mnie nachalnie męczyła na priva, nie dając mi spokoju. Mimo, że starałem się go nakierować na rozwiązanie jej problemów, człowiek ten często, bez sensu, szedł w zupełnie innym kierunku i jego działania wskazywały na to, że nie starał się on poszukiwać informacji na własną rękę (a może się starał, ale bardzo nieudolnie… chciałbym wierzyć w to ostatnie).

Z innym podobnym przypadkiem mam do czynienia… w domu, tyle, że ten przypadek trudno jest zablokować.

Ale właśnie. Możliwe jest, że ci ludzie po prostu nie umieją szukać informacji w Internecie, w szczególności na tematy związane z IT.

Ja się tego nauczyłem w sposób naturalny. Ale nie każdy miał taką okazję. I o dziwo, nie jest to wcale aż tak bardzo zależne od wieku – choć wydawałoby się, że dużo większy problem będą z tym miały osoby, które z Internetem nie dorastały. Ale np. ta osoba, która mnie wtedy męczyła na Facebooku, była ode mnie młodsza (był to chyba uczeń technikum, ja wtedy jakoś świeżo obroniłem magisterkę), a też miała ten problem.

Niby fajnie, że pytał, ale… formą i nachalnością tego swojego pytania naprawdę zniechęcał do tego, by mu pomagać.

Może więc trzeba zacząć od uczenia ludzi… szukania informacji?

Tylko sam kompletnie nie wiem, jak do tego podejść. Sytuacja, w której nauczyło się czegoś w sposób naturalny nie pomaga w żaden sposób w nauczaniu “wymuszonym”. Tak, jak ktoś, kto naturalnie, jako dziecko, nauczył się swojego języka ojczystego, niekoniecznie ma wiedzę i umiejętności, jak nauczyć tego języka obcokrajowca (wcześniej czy później mu się to uda, o ile oczywiście osoba nauczana będzie podejmować odpowiedni wysiłek i starania, ale sama nauka wygląda zupełnie inaczej, np. taki dzieciak nie uczy się słówek na pamięć, a przy uczeniu się nowego języka jednak nauka słownictwa to jest jeden z głównych aspektów, nie wiem, czy nie najważniejszy… z drugiej strony, uczenie kogoś samego słownictwa to jest rzecz dosyć banalna, już większy problem można mieć z gramatyką), tak samo ja po prostu nie potrafię nauczyć kogoś szukania informacji.

Przy czym “szukanie informacji” ja rozumiem szeroko. Nie tylko google’owanie, ale też np. czytanie i rozumienie tego, co pojawia się na ekranie, czy myślenie, zanim kliknie się w losowy przycisk (w sumie to, że ludzie mają taką tendencję, z czegoś musi wynikać).

Jak tego uczyć ludzi w przyjazny dla nich sposób? I jak w ogóle przekonać kogoś do tego, że ma z tym problem?

Nie wiem, może to mój problem, że przeszkadza mi, jak ktoś pyta…

Ale jak po raz pierwszy, drugi, trzeci, czwarty, piąty, tłumaczę komuś, jak dodać stronę WWW do zakładek w przeglądarce, i ten ktoś już wiedząc, że jest taka możliwość, nadal mnie pyta, jak to zrobić zamiast samemu poszukać w Internecie, to chyba coś jest nie tak.

Mam wrażenie, że to jest związane z brakiem umiejętności debugowania, co bierze się z tego, że właściwie na początku nie wie, jak się debugować, a więc też nie wie się, o co pytać Googla. Mnie pomaga to, jak patrzę, jak ktoś debuguje i opisuje krok po kroku czemu zagląda w takie, a nie inne miejsca i mam wrażenie, że to pomaga, bo na początku można się czuć zajebiście zagubionym. Innymi słowy rozkładanie tego procesu na czynniki pierwsze może pomóc. I trzeba zachęcać do jak największej samodzielności i nie dawać gotowych odpowiedzi. Są ludzie, którzy są na to odporni w tym sensie, że ich nie interesuje proces, chcą od razu wiedzieć i nic na to nie poradzisz IMO.

First things first: jest jakiś powód, żeby to było w “Salonie”? Ta kategoria sprawia że wpisy się nie indeksują w Google - nie mam z tym problemu, tylko pytanie czy to jest zamierzone.

Ja chciałem tylko zaznaczyć, że błądzenie jest częścią nauki - nie znam konkretnego przypadku, ale po prostu warto to podkreślić. Jednocześnie zdecydowanie mniej to wkurwia kiedy błądzi się samemu - przynajmniej ja tak mam, że kiedy to ktoś błądzi to ja się nudzę i frustruję, a kiedy sam jestem w kilkugodzinnym rytmie bruteforce’owania rozwiązań, to jest to mniejszy problem.

Also @kpc - część problemu który opisujesz zahacza o soft skille i asertywność. Co powiedziałby rozmówca, gdybyś powiedział mu coś w stylu “zadawałeś mi dokładnie to samo pytanie ostatnio. czy podjąłeś wysiłek sprawdzenia, jak wtedy odpowiedziałem? jeśli tak, co było nie tak w tamtej odpowiedzi lub czym aktualne pytanie różni się od poprzedniego?”.

I jest okej, gdy na daną osobę to działa. Gorzej, gdy nie działa…

Jeśli ktoś mnie raz o coś zapyta – okej. Jeśli się dopyta, bo nie pamięta, a próbował szukać w Internecie i nie umie znaleźć – też okej. Ale jeśli dopytuje się po piąty czy dziesiąty raz nadal twierdząc, że nie umie tego znaleźć… to już świadczy o tym, że dana osoba ma po prostu problem z poszukiwaniem informacji.

Faktycznie pokazanie komuś, jak samemu do tej informacji się dochodzi może być dla “nauczanej” osoby pomocne, ale… nie zawsze. Często to, że wiem, czego szukać, wynika po prostu z mojego doświadczenia. Generalnie – szukając czegoś w Internecie, trzeba umieć w odpowiedni sposób zdefiniować swój problem, czy po prostu prawidłowo nazwać tę rzecz, której się szuka, a to dla niedoświadczonej osoby potrafi być problematyczne.

Teraz pytanie, jak postępować z osobą, która ma takie fundamentalne problemy, a oczekuje, że jej pomożemy…

BTW Czemu Salon? W sumie nie wiem… nie pamiętam już… może dlatego, że pisałem o pewnym konkretnym przypadku, na jaki kiedyś się natknąłem? Ale bez szczegółów, więc raczej nie powinno być problemu z tym, by ten post upublicznić… Można przenieść ten wątek w bardziej adekwatne miejsce.

Jeśli to jest co najmniej drugi raz, to ja wtedy mówię, że pokażę, ale masz sobie zapisać instrukcję na kartce, żebyś następnym razem z niej skorzystał.
Starsi ludzie na przykład się po prostu boją kliknąć i dotknąć, że popsują, przynajmniej u mnie tak to wygląda. Ale zawsze jak ojciec się mnie pyta o coś na telefonie to mu mówię, żeby najpierw na głos przeczytał, co jest napisane i pomyślał. Ewentualnie jak nie zrozumie, to niech kliknie i zobaczy, co się stanie. Żadnego ryzyka raczej tutaj nie ma, rodzice nie korzystają z żadnych aplikacji bankowych, czy coś. To się nie tyczy tylko informatyki, ale również zwykłego czytania instrukcji obsługi w sprzętach AGD/RTV. Na tekst “ale Ty wiesz o co w tym chodzi” ja po prostu mówię, że nigdy nie miałem tego sprzętu i, żeby nauczyć się korzystać muszę przeczytać instrukcję obsługi i do niej rodziców odsyłam.
Nie należy się denerwować, bo wtedy odstraszy się drugą osobę. Ewentualnie można rozwinąć temat, żeby druga osoba mogła zobaczyć szerzej temat i dopiero, jak będzie widziała pewne zależności, to wtedy coś w głowie może zaskoczyć. Tak często miałem ucząc perkusji, po prostu na x sposobów tłumaczyłem jedną rzecz (ale też nie zawalając niepotrzebnymi informacjami) i trochę to pomagało, czasem niestety trzeba było wałkować systematycznie przez dwa miesiące.

Żebyś jeszcze miał rodziców, którym chce się w ogóle czytać instrukcje :slight_smile:

Z drugiej strony mam babcię, która SAMA, z instrukcji obsługi, nauczyła się wyświetlać na ekranie telewizora listing programu telewizyjnego i opisy poszczególnych audycji (funkcja EPG). Choć z komputera i internetu w ogóle nie korzysta, nawet komórkę (taką typu “babciofon”) zabiera tylko, gdy naprawdę jej potrzebuje, a tak, woli telefon stacjonarny. Ale to była dla niej przydatna funkcja, więc się jej nauczyła… chwała dla niej.

Niemniej mordęgą w przypadku rodziców jest faktycznie tłumaczenie im obsługi jakiegoś programu, którego samemu nigdy się nie używało… ale z jakiegoś powodu samemu dużo szybciej łapie się jego obsługę, niż rodzic.

No i klasycznym problemem jest zamykanie komunikatów błędu zanim się je przeczyta i spróbuje zrozumieć, lub jeśli nic z tego nie jest się w stanie zrozumieć, to chociaż spisze na kartce albo zrobi zdjęcie smartfonem. W sumie to ciekawy temat dla speców od UX – mogliby coś wymyślić, by skłonić jakoś użytkowników do tego, by te komunikaty jednak starali się przeczytać. Tylko pytanie, jak, bo uciekający spod myszki przycisk zamykania okna, taki jakie kiedyś często spotykało się przy reklamach, rozwiązaniem tu raczej nie będzie… W sumie jakiś postęp tu jest, bo autorzy starają się te komunikaty błędów czynić coraz bardziej zrozumiałymi dla osoby nie-IT, ale problem z nieczytaniem komunikatów, tylko ich zamykaniem pozostaje…

Albo… mam matkę, która często gubi się w otwartych oknach, a czasem też nie potrafi się odnaleźć w tym, co jest aplikacją działającą w przeglądarce WWW, a co aplikacją systemu operacyjnego. Potem myśli, że coś jej zginęło, a ma to po prostu otwarte w innym oknie przeglądarki, często innej przeglądarki… Tu rozwiązaniem by było nie otwieranie zbyt dużej liczby rzeczy naraz, ale czasem nie ma się innego wyboru.

Nawet winzgroza ma opcję rozmieszczenia wszystkich otwartych okien obok siebie, i chyba już w Win98 to było. Oczywiście, no, nie można tego porównywać do tiling window managerów (a i sam wolę okienka, i to z pełnymi belkami na pasku zadań – pewnie kwestia przyzwyczajeń).

Ale problem leży chyba trochę gdzieś indziej…