Musimy się zastanowić, jak będziemy ogrzewać nowy spejs. Spróbuję tu wypisać propozycje, jakie dotąd padły, wraz z moimi subiektywnymi opiniami na ich temat…
Sam tematy grzewcze w kontekście swojego własnego domu rozgryzam od paru lat, więc wydaje mi się, że mogę trochę orientować się w temacie.
- Farelka. W sensie, termowentylator.
Sposób, w który aktualnie ogrzewamy spejs. Nie wiem, co tu się rozpisywać – to rozwiązanie już dobrze zdążyliśmy poznać.
Za:
– chyba najtańsza inwestycyjnie opcja ogrzewania, jedną farelkę już swoją mamy,
– chyba też najbezpieczniejsza opcja,
– nie opiera się na akumulacyjności, co w pomieszczeniu nie użytkowanym cały czas, a tylko parę razy w tygodniu może być pożądane (aczkolwiek można to też traktować w kategoriach wady, więcej o tym później),
– jeśli ograniczymy ogrzewaną powierzchnię do podobnej, jak nasz aktualny spejs, jest duża szansa, że ogrzewanie będzie nas wychodzić nawet taniej, niż aktualnie – z kilku powodów:
- nowy lokal ma solidne okna (niestety z drzwiami już tak dobrze nie jest),
- ma ocieplony dach (o ile przy wymianie kartongipsów uda się zachować bądź wymienić tę wełnę mineralną),
- mamy korzystniejszą taryfę prądu, G12, a nie C12.
Chociaż są też pewne okoliczności, które powyższe zyski mogą zniweczyć:
- cały lokal ma dużo większą kubaturę od aktualnego – a ścianka działowa o ile faktycznie uniemożliwi krążenie powietrza ogrzewanego po całym lokalu, generalnie jednak izolacji cieplnej nie zapewni, i na pewno część ciepła do pozostałej części lokalu będzie przenikać,
- o ile samą taryfę prądu mamy korzystniejszą, prąd sam w sobie najbliższej zimy będzie znacznie droższy, niż dotychczas, i już wiadomo, że podwyżki obejmą także i taryfę G.
Przeciw:
– duże obciążenie instalacji elektrycznej – pytanie, czy główny bezpiecznik 16 A będzie dawać radę,(nawet, jeśli w kontekście samego ogrzewania będzie, może nas ograniczać w kwestii urządzeń, jakie możemy podłączać dodatkowo oprócz grzejników),
– chyba najdroższa opcja pod względem bezpośredniej opłaty za wytworzone ciepło.
- Elektryczne ogrzewanie akumulacyjne.
Tutaj istnieje kilka podwariantów. Najtańszym inwestycyjnie są chyba tzw. piece akumulacyjne, czyli grzejniki elektryczne wypełnione dużą masą materiału akumulującego ciepło. Aleksy wspominał też o buforze ciepła, czyli podłączonym do instalacji centralnego ogrzewania wielkim zbiorniku na wodę.
Oszczędność w tego rodzaju ogrzewaniu bierze się z tego, że mamy element buforujący ciepło – czy to wspomnianą ceramikę, czy wodę w zbiorniku buforowym, który nagrzewamy w okresie, gdy prąd jest tani, w tzw. taryfie nocnej (czy PGE to raczej nazywa taryfą pozaszczytową).
W pozostałym okresie – wyłączamy grzałki i odbieramy ciepło zgromadzone w buforze, jakiejkolwiek formy by on nie miał.
Tu dyskusję należałoby zacząć w ogóle od samej filozofii ogrzewania, bo do tego można podchodzić na kilka sposobów. Nie wiem, ile w tym prawdy, ale ponoć generalnie w miejscach, gdzie ludzie przebywają codziennie, jak np. domy i mieszkania, najbardziej optymalnie jest grzać cały czas. Nie ma sensu rezygnacja z ogrzewania w czasie, w którym np. jest się w pracy. Wiąże się to bodaj z tym, że budynki (przynajmniej te wykonane w popularnych w naszym rejonie świata technologiach – murowane, a nie szkieletowe) same w sobie mają też pewną właściwość akumulacji ciepła. Gdy budynek jest dogrzany – promieniuje ciepłem ze ścian, co powoduje większy komfort przebywania w nim i pozwala na grzanie do niższych temperatur. Codziennie studząc i ponownie nagrzewając dom ponosi się generalnie większą stratę, niż utrzymując w nim ciepło nawet wtedy, gdy nie jest potrzebne.
W kontekście takiej właśnie filozofii ogrzewania, ogrzewanie akumulacyjne/buforowe sprawdza się bardzo dobrze.
Ale o ile takie podchodzenie do tematu ma sens w domu, to chyba niekoniecznie w HS-ie, gdzie generalnie pojawiamy się najwyżej kilka razy w tygodniu. Grzejąc cały czas chyba tego ciepła będziemy niestety marnować całkiem sporo. A grzejąc bufor czy piece akumulacyjne tylko doraźnie… robi się problem z nieplanowanymi wizytami “ad hoc”. Nie mówiąc o tym, że nawet przy zaplanowanych wizytach trzeba pamiętać o wcześniejszym włączeniu ogrzewania, żeby się “nabiło” ciepłem. Oczywiście można tu zaprząc automatykę do roboty, i nawet wymodzić integrację ogrzewania z Meetupem, ale nadal słabo to widzę chociażby z uwagi na to, że spotkania spejsowe są wieczorem, a tania taryfa prądu jest tylko przez 2 godziny po południu, a w większości jest ona w nocy.
No i nie wiem, czy faktycznie da to takie wielkie oszczędności względem farelek, gdy część okresu, w którym typowo przebywamy w spejsie (jeszcze wypadałoby to zweryfikować ze SpaceAPI) przypada właśnie na taryfę nocną prądu.
- Pompa ciepła.
W Polsce myśląc o pompie ciepła najczęściej ma się na myśli pompy powietrze-woda, ewentualnie grunt-woda, czyli takie, gdzie albo mamy jednostkę zewnętrzną przypominającą klimatyzator, albo zakopane w ziemi długie rurki, jedno lub drugie podłączone do jednostki wewnętrznej, podłączonej do instalacji wodnego centralnego ogrzewania.
Rzadziej pamięta się o tym, że pompą ciepła jest też… właśnie klimatyzator.
Teraz bardzo popularne pompy ciepła powietrze-woda wykorzystywane do ogrzewania wywodzą się właśnie z technologii klimatyzatorów.
Dla niewtajemniczonych – z czym to się je, jak to działa, i dlaczego jest oszczędne?
Pompa ciepła tak w ogóle to urządzenie do przenoszenia energii cieplnej z punktu A do punktu B za pomocą obiegu chłodniczego, czyli wykorzystując pewną termodynamiczną magię (przyznam, że na fizyce w liceum termodynamika była dla mnie najmniej przyjaznym działem, a wszyscy doskonale wiemy, że dostatecznie zaawansowana technika od magii generalnie się nie daje odróżnić). W obiegu jest specjalny gaz, kiedyś używano freonu, który do tego świetnie się nadawał, tylko miał ten jeden mały mankament, że powodował dziurę ozonową. Potem zauważono, że ten ozon w wysokich warstwach atmosfery jednak lepiej mieć, bo rak skóry nie jest fajny – więc go zakazano i wprowadzono inne gazy. Też niefajne, bo z większością z nich jest taki problem, że są bardzo silnymi gazami cieplarnianymi, setki razy gorszymi, niż dwutlenek węgla. Zaczynają się już pojawiać na rynku urządzenia wykorzystujące jako czynnik chłodniczy tenże dwutlenek węgla, są też takie korzystające z propanu (są i ludzie nabijający nim w mieszance z butanem, ze względu na chore ceny dedykowanych gazów, na własną rękę obieg chłodniczy klimatyzacji w samochodzie – i ponoć nawet lepiej od nich chłodzi).
Ale wystarczy ciekawostek, wróćmy do zastosowania obiegów chłodniczych. Od lat takie obiegi – czyli pompy ciepła – wykorzystuje się do schładzania przestrzeni. Małej, jak w chłodziarko-zamrażarce, albo i dużej, jak w klimatyzatorze. Ale to może też działać w drugą stronę, jak by nie było – lodówka wewnątrz chłodzi, ale kratka zamocowana na jej tylnej ściance się nagrzewa. I to nie dlatego, że przepływa tam jakiś prąd i powoduje on wydzielanie się na niej ciepła ze względu na to, że nie jest wykonana z nadprzewodnika, lecz ma jakiś opór elektryczny – nic z tych rzeczy. To jest część obiegu chłodniczego. Można ten obieg odwrócić, lodówka będzie w środku grzać, na zewnątrz chłodzić…
I w ostatnich latach udało się opanować technologię na tyle, że mamy już pompy ciepła pozwalające ogrzewać pomieszczenia w naszym klimacie, pobierając akceptowalną ilość prądu na napęd dla obiegu chłodniczego (aktywnym, pobierającym energię elementem jest w nim kompresor).
Zależnie od generacji urządzenia, tego, jaka jest różnica temperatur między dworem a pożądaną temperaturą w ogrzewanym pomieszczeniu (im mniej, tym lepiej) i tego, czy chłodnica w jednostce zewnętrznej nie zarasta często lodem z uwagi na wysoką wilgotność powietrza (problem występujący przy temperaturach w okolicy zera stopni), pompa ciepła wytwarza od ok. 2 do spokojnie kilku razy tyle ciepła w ogrzewanym pomieszczeniu, co pobiera prądu.
Tak jak wspomniałem wyżej, aktualnie jest olbrzymi hype na pompy powietrze-woda, czyli takie, które można podłączyć do instalacji centralnego ogrzewania z grzejnikami. Ale są też pompy ciepła – czy też klimatyzatory z funkcją ogrzewania, bo pod tą nazwą to też jest sprzedawane – które mają jednostkę wewnętrzną jak w klimatyzatorze, z wentylatorem nadmuchującym czy to zimne (w trybie chłodzenia), czy ciepłe (w trybie ogrzewania) powietrze. One są po pierwsze – bardziej efektywne od pomp powietrze-woda (bo nie muszą grzać wody dla grzejników do np. 40 czy 50 stopni, powietrze w pomieszczeniu wystarczy nagrzać do 21 stopni), po drugie – tańsze, chyba głównie dlatego, że nie dotyka ich tak mocno moda na wymienianie kotłów grzewczych na pompy ciepła.
I taka pompa ciepła powietrze-powietrze, vel. klimatyzator z funkcją ogrzewania, to według mnie “heating system of choice” dla Spejsu. Oczywiście o ile nas na to będzie stać – orientuję się, jakie są ceny pomp powietrze-woda (i tam ceny są absurdalnie wysokie, na poziomie 30-40 tys. zł wliczając montaż), ale nie mam pojęcia, jak to jest z pompami powietrze-powietrze (poza tym, że na pewno są tańsze). Pewnie w granicach klikunastu tysięcy złotych, czyli i tak dla za drogo dla nas – ale warto się zorientować… Też kwestia jest taka, że do ogrzania tego pierwszego pomieszczenia z tą ścianką nie będziemy potrzebowali nie wiadomo jakiej mocy tego urządzenia, i może takie, które nam wystarczy, tak naprawdę uda nam się zainstalować za kilka tysięcy złotych, a to będzie już w naszym zasięgu…
- Gaz ziemny.
Jeśli chodzi o gospodarstwa domowe, jest to aktualnie chyba najtańszy na ten moment system ogrzewania. Z uwagi na to, że rządowi ceny gazu dla gospodarstw domowych jakoś z pół roku temu udało się zamrozić, i póki co trzymają się na tamtym pułapie. Ale to wszystko jest do czasu. Firmy od prądu już złożyły do regulatora rynku wnioski o zgodę na podwyżkę cen, i te podwyżki raczej są nieuniknione z uwagi na koszty surowców. PGNiG pewnie niedługo uczyni to samo, jeśli chodzi o gaz…
Gdy na początku tego roku wprowadzano wspomniane zamrożenie cen gazu, pojawiły się głosy instytucji takich, jak przedszkola, szkoły itp., że one też w sumie są biedne i na gaz po cenach rynkowych stać ich nie będzie (taryfy regulowane generalnie dotyczą odbiorców indywidualnych, a nie biznesów; w ich przypadku, tak jak przy prądzie, mamy taryfy oparte na cenach rynkowych). Więc nasz kochany rząd, a w zasadzie parlament, w którym wiadomo kto stanowi większość, radośnie uchwalił dedykowaną ustawę, z litanią podmiotów (i masą adnotacji przy niej) pozwalającą na korzystanie z taryfy dla odbiorców indywidualnych nie tylko przedszkolom, szkołom i urzędom, ale też różnego rodzaju NGOsom.
Z tym, że ten bonus, przy obecnym brzmieniu ustawy, obowiązuje niestety tylko do końca 2023 roku.
Może jednak udałoby nam się uzyskać taryfę dla gospodarstw domowych na gaz na podstawie jakichś innych czynników, np. tego, że nie prowadzimy działalności gospodarczej? Tak się udało przy prądzie i PGE. Trzeba by się zorientować.
Generalnie regulowane (czytaj: obniżone) ceny gazu w przypadku gospodarstw domowych miały obowiązywać do końca 2024 roku, rząd przesunął jednak ostatnio, z wiadomych przyczyn, ten termin na rok 2027.
Warto zwrócić uwagę na to, że generalnie w UE gaz staje się już paliwem “na cenzurowanym”.
Gdybyśmy chcieli pójść w gaz, wchodzą w grę takie kwestie:
- kocioł gazowy trzeba podłączyć pod instalację grzewczą z grzejnikami – trzeba by ją było wykonać,
- pomieszczenie z kotłem gazowym musi mieć wentylację z wywiewem pod sufitem (przy gazie ziemnym; w przypadku LPG wywiew przy podłodze),
- do kotła potrzebny jest komin; do jakiejś mocy można go zastąpić wyprowadzeniem rury spalinowej przez ścianę, ale… na ścianie, gdzie wchodzi nam rura gazowa, i na tej obok raczej też, wydaje się to niemożliwe, bo po drugiej stronie ściany jest budynek; w sumie chyba jedyna możliwa ściana to ta od podwórka, w której są drzwi,
- średnio podoba mi się kocioł gazowy w pomieszczeniu, które ma robić za hardroom (ale w sumie można go też założyć w pomieszczeniu głównym, pociągnąć tam po prostu rurkę gazową),
- poza kosztem kotła, rurek i grzejników, trzeba jeszcze będzie zapłacić stałą opłatę do PGNiG za przyłącze – ok. 2000 zł. Chyba, że jakoś będą mogli uznać, że przyłącze już mamy (ta rura, która tam wchodzi).
Z alternatyw, widziałem kiedyś w jakimś lokalu, swoją drogą też należącym do jakiegoś NGOsa, założone pod oknami, zasilane gazem ziemnym, grzejniki bezpośrednio na gaz. To chyba coś takiego: standard EU5 - TERM-GAZ gazowe ogrzewacze pomieszczeń, urządzenia, podzespoły – jednak wydaje mi się to być dużo mniej bezpiecznym rozwiązaniem od kotła gazowego. Dzisiejsze kotły gazowe mają zamkniętą komorę spalania, co oznacza, że praktycznie niemożliwe jest wydzielanie spalin do pomieszczenia, w którym znajduje się kocioł. A takie piecyki chyba jednak mogą stwarzać ryzyko zaczadzenia.
- Grzejnik typu “słoneczko” na butlę gazową.
Gazowy odpowiednik “farelki”. Cheremushkin twierdził, że to bardzo tani sposób ogrzewania; gdzieś z tego korzystał i się sprawdzało. Jedna butla spokojnie im wystarczała na kilka tygodni – a koszt wymiany pustej butli na pełną to w tym momencie ok. 80-90 zł (jeszcze z pół roku temu było bardziej w granicach ok. 50 zł…).
Tutaj jest słabo z bezpieczeństwem – eksploatacja czegoś takiego w pomieszczeniu, do którego nie ma dopływu świeżego powietrza, może grozić zaczadzeniem. Cheremushkin ten problem rozwiązywał za pomocą czujników tlenku węgla.
- Piec typu “koza”.
Wymaga przewodu kominowego. Eksploatacja może być wcale nie taka tania, bo ceny węgla biją w tym momencie wszelkie rekordy, a drewno – powinno się mieć wysezonowane. Palenie śmieciami w HS-ie chyba sobie odpuścimy.
Gdyby chcieć iść tą drogą, to można też pójść w kocioł z podłączoną instalacją grzejnikową…
Ale to nie jest tanie inwestycyjnie, z uwagi na aktualnie obowiązujące wymogi prawne (V klasa / ecodesign).
- Ogrzewanie z koparki kryptowalut.
Nie mam pojęcia, nie znam się na tym…